Zdjęcia robiłyśmy z Anią tuż po powrocie z przerwy świątecznej. Shooting plan ułożyłyśmy jeszcze przed Nowym Rokiem. Wydawało nam się, że jesteśmy dobrze przygotowane, przeanalizowałyśmy dokładnie stylizacje i kolejność każdego kadru, a jednak jak jechałyśmy na zdjęcia obie czułyśmy lekki niepokój.

Tremę mam zawsze, nieoczekiwane wydarzenia to stały element sesji. Często to właśnie dzięki niespodziewanym zbiegom okoliczności powstają kadry, które w pierwotnych założeniach miały być zupełnie inne. Dobrze jest zatem mieć plan, bo to wyznacza jakiś rytm i komuś takiemu jak ja, czyli miłośniczce sytuacji uporządkowanych przynosi wewnętrzny spokój. Ale przy okazji różnych projektów nauczyłam się, że w dniu sesji dobrze jest pozwolić sobie na niespodzianki.

Tym razem trema spowodowana była miejscem, do którego się wybierałyśmy oraz, nie da się ukryć, jej mieszkańcami. Dobrze, że przyjechałyśmy obejrzeć przestrzeń na kilka tygodni przed zdjęciami, bo mogłam ochłonąć i trochę się przyzwyczaić. Dobre wzornictwo od zawsze powodowało u mnie szybsze bicie serca, a w miejscu, które miałam fotografować tzw. „perełki” są w każdym kącie. Do tego jeszcze Beata Bochińska to ekspertka w swojej dziedzinie. O polskim designie wie wszystko, a jej książka „Zacznij kochać dizajn” to tylko niewielka próbka tej wiedzy. Jak napisała Ania w świetnym tekście towarzyszącym publikacji “Otwiera ona oczy na piękno przedmiotów codziennego użytku, które są z nami na co dzień od lat, często tak popularne, że pomijane, wypierane jako relikty mrocznych czasów PRL. Beata Bochińska, oprócz tego, że z wykształcenia jest historyczką sztuki jest także kolekcjonerką z zamiłowania. Szuflady i półki regałów z lat 50. i 60. XX w. zapełniają przeróżne formy – największa część kolekcji to porcelana, szkło, porcelit, meble oraz tkaniny. Nie są one traktowane jednak jako eksponaty, to nadal przedmioty codziennego użytku. W rozwijaniu, katalogowaniu, porządkowaniu rozrastającej się dynamicznie kolekcji pomaga mąż Jarek, z wykształcenia matematyk.”

A przygody oczywiście były. Na dzień dobry awaria płyty głównej w aparacie i konieczność wymiany body. Na szczęście PinUp Studio jak zwykle okazało się niezawodne i godzinę później mogłam już przystąpić do zdjęć. Do tego pogoda. Za oknem na zmianę nawałnica i egipskie ciemności, czyli znowu byłyśmy królowymi najbrzydszego dnia w roku, a poszczególne klatki musiałam naświetlać przez przynajmniej pół minuty. Były momenty, kiedy zastanawiałyśmy się, czy damy radę przygotować ten materiał. Za to Beata i jej mąż Jarek, który przyrządzał dla nas przepyszne przekąski i częstował herbatą w filiżankach, których początkowo bałam się dotknąć, okazali się największym skarbem tej sesji. Pozwolili nam zaglądać w każdy zakamarek i do woli korzystać z zebranych skarbów. Z cierpliwością znosili przearanżowywanie przestrzeni, przenoszenie mebli i dodatków, a Beata, uśmiechnięta mimo porządnego przeziębienia, opowiadała nam historie przedmiotów, które w rękach Ani wędrowały z miejsca na miejsce.

To nie były najłatwiejsze dwa dni. Cały czas zastanawiałam się, czy udaje mi się wydobyć z tej przestrzeni to „coś” co sprawi, że czytelnicy ELLE będą chcieli patrzeć na te zdjęcia. Miałam też ogromną tremę, czy to, co z Anią przygotowujemy spodoba się mieszkańcom domu, którzy bądź, co bądź, ale oczy mają wyjątkowo wprawne. Z lekkim niepokojem wysyłam, więc prewki i po jakimś czasie dostałam odpowiedź ‘Ludzie to jednak mają piękne domy :)’

Zapraszam Was w podróż do niezwykłego świata zwyczajnych z pozoru przedmiotów. Mam nadzieję, że to miejsce zachwyci Was tak samo, jak zachwyciło nas.

ZDJĘCIA: Jola Skóra
STYLIZACJA: Anna Olga Chmielewska

Wszystkie zdjęcia z sesji znajdziecie pod tym linkiem

Lampy jak klejnoty / publikacja
Wesołych Świąt Wielkanocnych!